_
   
 
     
 

11

      Duchy już od kilku godzin krążyły nad Nagashima. Kolejna bitwa dobiegła końca. Po wielu godzinach zwierzęcego ryku walki panowała niczym niezmącona cisza zwycięstwa. Powiązani jeńcy stali zrezygnowani czekając na łaskę dumnego wodza. Nobunaga nie nosił tytułu szoguna, ale to on był prawdziwym władcą tego kraju. Siedemnaście lat po zabiciu młodszego brata Noboyuki i innych członków najbliższej rodziny walczył z kolejnymi rywalami o władzę. Dzisiejsza bitwa była tego krwawym przykładem.
      Los jeńców był przesądzony. Nobunaga był okrutnym wodzem. Trzy lata temu otoczył buddyjską świątynię Enryakuji na górze Hiei w Kyoto. Wycięto wtedy w pień dziesięć tysięcy mnichów wraz z kobietami i dziećmi, które szukały tam schronienia.

      – Ilu mamy jeńców? – głos Nobunaga chrypiał zwycięstwem.
      – Dwadzieścia tysięcy.
      – Spalić żywcem – twarz wodza nawet nie drgnęła pod białą maską śmierci.

      Sogi był prostym wieśniakiem. Zaplątał się w szeregi uciekającej armii i czekał teraz na śmierć. Związano ich parami. Przywiązany do niego zakrwawiony samuraj ledwo stał na nogach. Stali wystraszeni słuchając wrzasku palonych żywcem jeńców. Kiedy przyszła ich kolej nie czuli już lęku. Narodziny i śmierć są tym samym ogniwem toczącego się koła życia.

 

 
   
 

 

 
  © Copyright 2009 Bogumil Hausman. All Rights Reserved