_
   
 
     
 

12

      Johnnie Walker jest legendą. Są czasami takie legendy. Przychodzą z nikąd i po kilku latach odchodzą w zapomnienie. Johnnie nazywa się jak whisky, przynajmniej tak utrzymuje. Nikt nigdy nie pyta, czy to jego prawdziwe nazwisko. Podobno urodził się gdzieś w Azji Środkowej. Wygląda bardzo europejsko, żadnych śladów azjatyckiego pochodzenia. Podoba mi się jego pseudonim, Wędrujący Jasio. Coś z metafizyki i drwiny ze zwykłej codzienności. Znam wiele samozwańczych legend, ale Johnnie jest inny. Jest z krwi i kości. Zwykle sponsoruje ważne imprezy kulturalne. Raz dało mu to klucz do literackiej nieśmiertelności. Wystąpił w jednej z książek Haruki Murakami. Johnnie lubi swoją sławę i chętnie o niej opowiada. Znika też często na wiele miesięcy, aby nagle pojawić się znowu i zaprosić na wystawny obiad kilkadziesiąt osób. Legenda głosi, że robi gdzieś w świecie duże interesy. Finansuje w ten sposób swój ekscentryczny tryb życia.
      Tak go kiedyś znalazłem, innego niż tło, które go otaczało. Było to w księgarni przy Roppongi Hills, gdzie można czytać wszystkie książki popijając dobrze zaparzoną kawą. Nie znałem go wtedy. Nie wiedziałem jeszcze, że był legendą. Stał jak wszyscy inni w kolejce po kawę. Wtapiał się w długą linię zafrasowanych życiem Japończyków. W zasadzie to go nie widziałem usłyszałem dopiero jego krzyk. Johnnie krzyczał do sprzedającej kawę, małej, zakłopotanej Japonki. W trakcie krzyku padł na kolana, cały czas w środku kolejki po kawę, i oddając niskie pokłony jak Mahomet górze bił głową w podłogę. Cała księgarnia zamarła. Nie znam japońskiego, nie rozumiałem, czego dotyczył ten krzyk. Po chwili Johnnie wstał i stanął znowu w kolejce. Wydawało się, że to dziwne zdarzenie nigdy nie miało miejsca. Johnnie postał kilka minut, ale sprawa, w jakiej protestował nie wydawała się załatwiona. Po raz kolejny padł na kolana i bijąc głową w podłogę wykrzykiwał kolejne modły o lepsze życie. Mała Japonka zmieniła się w wiszącą w powietrzu ciszę. Dwa akty tego samego teatru wydały się nierealnym grymasem zwykle spokojnego dnia pracy. Na szczęście czekanie Johnniego na kawę dobiegło końca. Johnnie wziął wykrzyczaną kawę i jak gdyby nigdy nic wyszedł z księgarni. Cała księgarnia udała się na kolejną drzemkę popołudniowej rzeczywistości.

      Johnniego poznałem kilka tygodni później na jednej z wystaw, które sponsorował.
      – Widziałem cię kiedyś w księgarni przy Roppongi Hills. Dlaczego krzyczałeś? – zapytałem wprost.
      – Traktują mnie jak białego murzyna – padła lapidarna odpowiedź.

 

 
   
 

 

 
  © Copyright 2009 Bogumil Hausman. All Rights Reserved