_
   
 
     
 

13

      Tokio Tower leży w samym sercu Tokio. Zaraz przy Shiba Park. Króluje nad okolicą panując okolicznym świątyniom. Jest ich tam wiele od Shinto Tosho-gu po Buddyjską Zojo-ji.
      Początek roku jest wyjątkowo ciepły. Mijam przytulone do siebie pary i rodziny z małymi dziećmi. Na skraju chodnika widzę małą postać starej kobiety. Patrzy z trwogą na długie schody prowadzące do małej świątyni z ołtarzem Shinto. „Może jest bardzo słaba, a może widzi coś, czego się lęka” – myślę. Ruszam po schodach idąc za monotonnym dźwiękiem puszczanej przez megafon modlitwy. Przy wejściu do świątyni ustawiono stoły. To tutaj wierni zostawiają noworoczne dary. Na biało ubrane kapłanki świątyni złożą je później w ofierze kami. Dwie ciężkie liny strzegą dostępu do wnętrza świątyni. Wierni podchodzą w milczeniu, kłaniają się, klaszczą w dłonie, a następnie zapadają w krótką modlitwę prosząc o przychylność w nowym roku. Po modlitwie potrącony liną mały dzwon oznajmia kami, że akt modlitwy został spełniony.
      Podchodzę do ołtarza, ale czuję, że nie jest to miejsce, którego szukam. Znajduję je kilkanaście metrów dalej w niewielkim ogrodzie tuż obok świątyni. Stoi tam ogromny dąb obwieszony łańcuchem papierowych modlitw, nieomylny dowód jego świętości.
      – Witajcie kami drzew i głazów.
      – Witajcie kami ognia i wody.
      – Witajcie kami wiatru.
      – Witaj matko ziemio.
      – Pozdrawiam was z nowym rokiem. Niech się spełni moje przeznaczenie.
      Dąb pozdrawia mnie podmuchem wiatru.

      Kilkaset metrów dalej, kolejna, buddyjska świątynia mruczy rytmem potężnych bębnów. Odganiają demony zła. Wchodzę przez wysokie, uchylone wrota. Główny ołtarz wita mnie absolutem pustki. Pilnują go dwa mniejsze posągi lokalnych świętych. W półmroku wyglądają jak żywe. Aureole wokół głów drgają delikatną poświatą zwiewnych cieni. „Martwe posągi o żywych aureolach. Kwintesencja dzisiejszych świątyń” – myślę.
      Grupa ubranych na brązowo mnichów rozpoczyna noworoczne nabożeństwo. Święcące, łyse głowy niskim głosem śpiewają nieprzerwanie monotonną mantrę swojej sekty. Małe dzwoneczki srebrzystym śpiewem wtórują rytmicznym uderzeniom bębna. Słucham uważnie ich pieśni o pustce. Świat robi się wypukły, aby zaraz potem oddalić się w nicość. Nagle dolatuje mnie dźwięk śpiewu starej kobiety. Przywołuje mnie z powrotem do teraźniejszości. Patrzę na zegarek, minęło pół godziny. „Czas rozpocząć nowy rok” – mówię do siebie wychodząc z mruczącej modłami świątyni.

 

 
   
 

 

 
  © Copyright 2009 Bogumil Hausman. All Rights Reserved