|
7
Włosy miał splecione w tysiące małych warkoczyków. Lśniły złotą patyną oliwy. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie i zdziwienie jasnym kolorem jego włosów. Odziany był w długie, ciężkie szaty w kolorach ziemi. Czerwień, brąz i niebieskawa zieleń. Ogień zmieszany z ziemią i wodą.
– Niech będzie pozdrowiony – nie wiedziałem jak się do niego zwracać. W czasie naszych poprzednich spotkań okazało się, że wszystko, co o nim mówiono i pisano było nieprawdą. Jedno było pewne, wszystko, co mówił było absolutne.
– Jesteś dzisiaj bardziej samotny niż zwykle – jego odpowiedź była bardziej stwierdzeniem, niż pytaniem.
– Tak, to prawda. Każde spotkanie jest bolesną zapowiedzią rozstania. Spotkałem dzisiaj wiele kobiet.
– Czy dlatego tak bardzo ich pragniesz? – patrzył mi prosto w oczy. Zawsze tak patrzył. Wypełniał wtedy całe wnętrze, które ktoś kiedyś nazwał duszą.
– Nie można być bliżej innej kobiety niż w nagiej chwili rozkoszy. Jest się wtedy światłem, które daje życie – odparłem odwracając wzrok.
– Życie jest kruche, trzeba je mądrze przeżyć – nie silił się na pouczanie. Zawsze mówił to, co myślał.
– Czy to prawda, że odrzuciłeś kiedyś fizyczną miłość w imię czystości? – zapytałem.
– Dusza bez doznań ciała jest tylko pustką w dzbanie na wino – uśmiechnął się dobrodusznie.
– Więc kochałeś, pożądałeś? – nalegałem.
– Byłem i jestem człowiekiem. Nazwali mnie Synem dopiero po śmierci.
– Czy to prawda, że czyniłeś cuda?
– Każdy z nas jest Bogiem. Niektórzy muszą umrzeć, aby to odkryć – otulił się szczelniej szatą, jakby wstydził się swoich blizn.
– Czy dlatego cię zabili?
– To nie oni mnie zabili, zabili mnie ci, którzy żądali świadectwa boskości w imię własnej niewiary – posmutniał i nagle przybyło mu lat. Wydawał się starcem, którego skazano na wieczność.
Czułem jak się oddala.
– Dlaczego do mnie przychodzisz? – zapytałem na pożegnanie.
– Nie, to ty na mnie czekasz – usłyszałem cichą odpowiedź.
|
|